poniedziałek, 26 grudnia 2016

Gotowy dach

Mikołaj się postarał i tuż przed świętami zakończone zostały prace na dachu. 

Dachówka została ułożona, na głowę z nieba już nie pada. Z dachu w kolorze ciemnego łupku wystają dwa grafitowe kominy. Między nimi usadowił się wyłaz, a obok niego mamy stopień kominiarski. Tuż obok widać również specjalną dachówkę kominiarską do pionu. 



Obróbki blacharskie zakończone. Rury wokół dachu wstawione, ino rynny dostawić i lej się wodo z góry i do gleby (kiedyś i to się zagospodaruje i zorganizuje się odpływ do zbiornika na wodę).


Ot i mamy daszek w całej okazałości od strony ulicy.


Dachówka ceramiczna ma trwać podobne wieki całe i spoglądać, najpierw z góry, potem z boku, a na koniec zerkać do góry, jak rosną wokół klony, dęby i inne lipy.


Jeszcze zabijemy dziury w oknach na piętrze i można dać na zimowy luz, to jest zapaść w zimowy sen budowlany. Plan został wykonany, normalnie jak na przodownika pracy przystało. Można założyć, że norma nawet została przekroczona o parędziesiąt procent: plan minimum to była papa na więźbie. A tu mamy, co prawda z opóźnieniem, ale jeszcze w sezonie prawie nie-zimowym, pełną dachówkę na dachu. Czyli sukces można święcić, odtańcować w sylwestra i uraczyć jakowymś szlachetniejszym trunkiem!


Jest wszystko, komar nie cyka, mucha nie siada, gra muzyka. Można na chwilę zapomnieć o budowie i zająć się czym innym: czytaniem, tańcowaniem, grą w squash'a albo planowaniem kolejnych etapów.

wtorek, 20 grudnia 2016

Montaż dachówek

Dachówka została rozłożona po całym dachu, paczka obok paczki. Dla wnikliwych nazywa się Meyer Holsen Piano, a jej ciemnoszary kolor producent określił jako czarny łupek, czyli 'schieferschwarz'.

To mi przypomniało, że jeszcze dokładnie rok temu podczas poszukiwania 'czegoś' na dach, po przejrzeniu miliona blach, dachówek i innych gontów, obmyśliłem sobie, że nic innego nie wchodzi w grę jak szlachetny kamień łupany, czyli łupek. Czytałem, rozmawiałem, do dziś w domu mam kilka pięknych łupków. Na sto nowych dachów, zakładam, że 80-90%% to różnej maści blacha, pozostałe 10% to dachówki. Łupek to nie jest nawet jeden procent. Może z pół promila się uzbiera. Co nie wynika z kosztu materiału, ale z kosmicznych cen układania. I dalej jest problem z fachowcami. O ile blachę położy prawie każdy bardziej zdolny budowlaniec, to porządnych dekarzy do dachówki nie ma już wielu. A łupek praktycznie kładzie tylko kilka ekip w Polsce. 

I to szybko zweryfikowało moje plany... Ale próbki mi zostały i mogę sobie na nich zajadać chrupiącą kaczkę na gorąco.


Rozłożona dachówka w paczkach na całych połaciach wyglądała dość niezwykle. Że to wszystko nie spadło...




Podobno kolejne zadanie, czyli układanie dachówki, to już czysta przyjemność, i wreszcie widać w oczach ekspresowe postępy.


Część dekarzy z przyjemnością bawi się w układanie, a drugi podzespół walczy z pokryciem na stropach lukarn, rozkładając wełnę, płyty osb, a później zabawili się w papowanie.


Pierwsza lukarna jest gotowa i przyjmuje twardo na siebie pierwszy śnieg. Do środka nie pada. No z góry nie pada, bo przez dziury okienne nadal sobie prószy.

A obróbki na blachach na wiatrówce i kominach, to podobno dzieło sztuki. Wygląda faktycznie spoko, mucha nie siada, komar nie cyka. Ekipę polecam.


Do końca jeszcze trochę brakuje, ale pierwsze efekty końcowe, już nie tylko czuć, ale i trochę widać. Choć ekipa była krytyczna do zaprojektowanej formy elewacji:
- dach - mówią - ładny, ale te wielkie otwory, to chyba na armaty, jakby do wojny doszło.
O takim zastosowaniu jeszcze nie myślałem. Może mam zbyt pacyfistyczne spojrzenie na świat.


Od podwórza też się już końcowy widok wynurza... Acz na nim widać głównie kwadraty, gdzie przy odrobinie szczęścia, już za parę dni, będą pieścić oko nowe okna.


No dobrze, trochę jeszcze zostało, to nie koniec, ale początek końca na pewno.
Na święta, może nie w prezencie, może nie zupełnie od Mikołaja, może nie 'pod choinką', ale będzie gotowy dach.


sobota, 17 grudnia 2016

Przyłącze elektryczne - walka z PGE

Powiedzieć, że jest to jak walka Dawida z Goliatem, to nic nie powiedzieć.

Ale skoro Dawid się odważył, to i ja rzucam rękawicę temu molochowi. Albo go pokonam, albo będę się kopał z koniem. Co tam z koniem! Raczej ze skałą...


Były telefony do PGE, spotkania bezpośrednie, niewiele to daje. I cóż oficjalnie wg instytucji - molocha, usługa, o którą rzecz się tu rozbija (zamiana przyłącza naziemnego na kablowe w ziemi) jest możliwa, a i owszem, ale czekać trzeba słownie osiemnaście miesięcy, i kosztuje to ponad dziesięć razy tyle tego, co by zapłacił tzw. nowy klient.



Wniosek jest jasny: instytucja jest mało - dialogowa, okapała się regulaminami. I to jest jej pięta achillesowa. Pokonać ją można tylko jej własnymi regulaminami. Sama sobie swój łeb odgryzie, bestia wredna.

Zatem w tym tygodniu, średnio już młody ale nadal myślący inwestor, udał się na własnych nogach do oddziału, celem usankcjonowania pożegnania. Co oznacza, że podanie o rezygnację zostało złożone. Zatem mamy rozwód, a właściwie jego zapowiedź.

Wszystko po to, żeby na koniec stycznia zlikwidować ten związek, a dzień później będę NOWYM KLIENTEM. Co oznacza, że za tą samą usługę płaci się już normalnie, czyli tu dziesięć razy mniej.



A wykazałem się dużą cierpliwością popartą paroma próbami mediacji celem ratowania związku. Proponowałem różne wyjścia i obejścia, łącznie z jawną ochotą solidnej acz rozsądnej dopłaty, żeby ominąć tę paranoję kolosa zwanego PGE. Ale nie. Wszyscy rozumieją, ale zrobić się nie da nic.

No to nie. Jesteśmy zatem z uroczą panią PGE w separacji. A niedługo już rozwód. A potem nastąpi totalne zapomnienie, bo ta cudowna instytucja już nie będzie mnie traktować jak swojego starego klienta.

Będę nowym klientem. Potraktują mnie normalnie. Ale czy to jest normalne?









niedziela, 11 grudnia 2016

Przygotowanie dachu do układania dachówki

Okazuje się, że przygotowania dachu do układania dachówki trwają znacznie dłużej niż samo jej układanie.


Pogoda nie rozpieszcza wykonawców, co dodatkowo wydłuża zadanie. Czteroosobowa ekipa, mimo wiatru, deszczu i chłodu, trwa w mozolnej pracy, której efekty uwidaczniają się dość wolno. Ale, jak panowie twierdzą, później zaowocuje to szybkim układaniem dachówki, której przyrost będzie można obserwować z godziny na godzinę. Ma rosnąć 'w oka mgnieniu'.



Oprócz łat i kontrłat i innych desek okapowych pojawiły się na dachu pierwsze obróbki blacharskie. I jako żywo jest i pierwszy kawałek orynnowania. Rynny będą dość rzadkiej urody, a mianowicie kwadratowe, co według sprzedawcy zapewni, za kolejnym 'niewielkim' wzrostem cen, idealne dopasowanie tego szczegółu do płaskiej prostokątnej dachówki. Cóż, namówił skutecznie, a efekty do podziwiania bądź konstruktywnego i całkiem subiektywnego krytykowania widoczne będą wkrótce.



Panom udało się równie poszerzyć okap, dzięki czemu będzie lało się mniej deszczu po elewacji.



Następne wpisy już wkrótce. Może nawet pokażą parę rzędów dachówki.

sobota, 10 grudnia 2016

Wybór okien do domu

Męka analiz i kombinacji, zadanie rozciągnięte w czasie na dobre pół roku. I jeszcze trwa.
Jakie wybrać okna? W jakim kolorze? Jednostronnym, dwustronnym, full kolor. Z jaką funkcjonalnością? Z jakimi parametrami izolacji termicznej Uw Ug Uf, szczelności akustycznej R? A może otwierane? A może nieotwierane?


Podobno kiedyś wszystko przychodziło trudniej. Ale to nieprawda. Szło się do sklepu i pytało: "-Są okna? -Nie ma." A jak już się trafiły, to nikt dalej nie pytał, nie wybrzydzał, nie grymasił, tylko mówił: "Cztery okna proszę". Byle sztuka się zgadzała. I wszyscy zadowoleni byli. A jak wiało przez nie, to też nie problem. Bo jak wichura, to przecież musi wiać. Wystarczyło w aptece watę kupić i obłożyć dookoła, a najlepiej (jak już ktoś miał) wstawić dubeltowe i tyle.

Jakie komory, szyby, jakie okucia, klamki? Takich pytań w ogóle nie było. Mikrowentylacja? Nie mikro, tylko nawet makro, i zawsze w standardzie, no chyba że nic nie wiało. Albo kitu zabrakło.

Podobno tendencja jest taka, żeby dużo okien w fasadzie było, bo ładniej, więcej światła, więcej widoków, wszystkiego więcej. Głównie kasy więcej. O czym nieświadomy inwestor przekonuje się boleśnie przy zamawianiu, zamiast myśleć o tym przy projektowaniu. Zawsze można zamurować celem optymalizacji inwestycji.


Notabane: już dwa trapezowe otwory kazałem zamurować. A z drugiej strony podkusiło mnie otwór w dachu wymurować. I do tego w dachu płaskim, żeby bajer był. Diabeł szeptał chyba wtedy do ucha.



Veka, Inoutic, taki czy taki dostawca. Pewnie jeden czort. Cenowy na pewno. Choć dla sprzedawców różnice są ogromne: "proszę pana - te okna nie są po prostu ładne, one są piękne".

A ja się pytam: a kto to później umyje?


piątek, 9 grudnia 2016

Już nie kapie na głowę

Cel na ten rok został osiągnięty. Więźba została przykryta płytami OSB i papą. 

Czyli można rzec, że już nie kapie na głowę, tzn. trochę jeszcze kapie, ale nie po całości, tylko kapie przy lukarnach, czyli można się schować. Źle nie jest. Woda sobie co prawda stoi na stropie, ale to przeszkadza tylko stopom. Głowa nie moknie (poza tymi lukarnami). 

Uczucie rewelacyjne: móc stanąć pod dachem, który się zaprojektowało, zburzyło stary, ułożyło nowy, i do tego o dziwo dach ten wygląda faktycznie pewnie i solidnie.

Idziemy za ciosem i przymierzamy się jeszcze w grudniu do układania dachówki. Na papie rozłożone są już łaty. Poszło szybko. 



I kontrłaty. Idzie wolno. Wyszła tu szwajcarska perfekcja panów podchodzących do tematu z dokładnością budzącą zazdrość wszelkiej maści ekspertów dopieszczających każdy drobny szczegół. Choć dach jest równy jak stół nachylony pod kątem 45 stopni, to jednak według mistrza dekarskiego każda zakładka papy powoduje małe wybrzuszenie i na każdej kontrłacie panowie to wyrównują. Ależ mają cierpliwości, tylko pozazdrościć.



Przygotowaniom nie ma końca. Ale jako rzeczą: będzie się to oglądać całe życie, więc lipy być nie może. Lipa jest, ale w ogrodzie, i niech tak zostanie.


Dla bystrzejszego obserwatora: uspokajam, że owszem to coś (na górze) przed budynkiem to oczywiście nie lipa, tylko dąb i klon. Budynek to też nie lipa, tylko budynek.


Analiza i projektowanie trwa bezustannie. Z każdej strony co do centymetra liczone jest przyszłe poszycie, tak aby wyszło bez cięć dachówki, żeby był właściwie szeroki okap z uwzględnieniem wyrównania do izolacji, do wieńca, z założeniem na rynnowanie i obróbki. Pełen podziw i szacun.


A jak słońce wyjdzie, to na lukarnie jest bosko. Człowiek może klapnąć na kontrłacie, i kosztując filiżankę kawy, alkohol na dachu jest dyskusyjny, poprzyglądać się  przyrodzie, nie zaburzonej ludzkim harmiderem. A po drugiej stronie drogi bezczelnie paradują sobie bażanty, nie robiąc sobie zbyt wiele z postępów budowy - może nowe poszycie dachowe im się podoba...

Co muzykalniejsi mogą pośpiewać wpasowaną idealnie w klimat chwili: "if I were a richman... lu bi du bi du bi du..."


A jak popada, to można klapnąć na jętkach i machając nogami pomarzyć o 'nicnierobieniu'. Na poddaszu takie robienie niczego też wydaje się wysoce tematyczne.


Kolejny etap zapowiada się ciekawie: układania dachówki. Materiał jest i cierpliwie sobie czeka.


Taki kierowca - dźwigowy to ma fajną robotę. Kręci sobie tym kranem i odstawia dachówki. W nagrodę pozwoliłem mu zawrócić na moim polu na przeciwko, z zastrzeżeniem, żeby bażantów nie straszył.


Paleta za paletą, prosto z Bawarii, cierpliwie układają się dachówki. Potem tylko je wnieść na dach i gotowe.


  

środa, 7 grudnia 2016

Naprawa więźby

Z końcem listopada ruszyła budowa dachu. Czyli gościć się zaczęła na budowie ekipa cieśli i dekarzy od dachówek.
Jak się wkrótce miało okazać, jest to ekipa Fachowców, pisane przez wielkie 'F'. Panowie są perfekcyjni. To nie jacyś pierwsi lepsi wykonawcy, co potrafią trzymać piłę i kłaść blachę, ale prawdziwi 'roof experts'. 



















Nie tylko znają się na układaniu dachówki, ale co więcej podchodzą do tego z pasją, i zaangażowaniem, które musi być podobne do okazywanego na co dzień w pracy z drzewami przez pewną panią.

Tu co prawda, praca jest już z drewnem, a nie z drzewem, ale żywioł jest godny szacunku. Czyli pełen respekt.

















A niestety mieli co poprawiać. Każda krokiew zamocowana była w sposób iście ułański: przekrzywiona czasem w lewo, czasem w prawo; mocowania niepewne, cięcia nietrafione.

Przykro pisać, a co dopiero patrzeć. Na szczęście nowa ekipa widziała już faktycznie nie jeden dach, nie tylko z chodnika, przygotowała już nie jedną więźbę, głównie pod dachówkę. No i poprawki wykonane. Solidnie aż miło.


Równocześnie udało się ułożyć jętki wzmacniające konstrukcję, przymocowane do płatwi w dwóch rzędach: na dole i na górze. Strop nad poddaszem zapowiada się doskonale.



niedziela, 4 grudnia 2016

Przygotowanie do zimy na budowie

Akcja "Zima na budowie" rozpoczęta.
Jeszcze dachu nie ma, papy nie ma, ino krokwie przed poprawkami tworzą nagi szkielet, ale pierwsze kroki na przywitanie srogiej pani Zimy podjęte. 

Na dole dziury mamy zasłonięte metodą bardzo chałupniczą, ale darmową. Uratowane deski po szalunkach to niezły materiał do zabijania dziur. Murarze, którzy mają poczucie winy (i słusznie) za fuszerki i opóźnienia podejmują takie zajęcia chętnie i z własnej woli. 


Dodatkowo mamy zebrane resztki budulca z placu pod dach, którego rzecz jasna jeszcze nie ma.

W salonie, niczym w ciemnej skrypcie, nie jest wiele cieplej, ani przytulniej, ale wiatr jakby minimalnie mniej hula.


Za to na górze zmian dużych nie odnotowano. Dziury jak były tak są. Może jest trochę bardziej posprzątane.
Czy jest gotowość do walki z naprawianiem więźby. Fachowcy przez duże 'F' wchodzą na koniec listopada i ruszają do boju.
Spodziewane hasło powitalne: "jak można spiexxxyć tak prosty dach?" padnie pewnie nie raz, nie dwa.



Niby murowanie jest zakończone, ale jakby więcej nadal dziur niż murów. Może okna coś tu zmienią.


piątek, 2 grudnia 2016

Schody

Schody, schody, schody wyjść nie mogą z mody...
Już jakiś czas temu schody zostały wytyczone, uzbrojone, wreszcie wylane. I tak powstały długo oczekiwane, długo obmyśliwane zabiegowe schody:


Zdjęcia pokazują pierwszy efekt, przed końcową obróbką muru. Ale jak kręcą, to już widać.
Wyszły proste, choć zabiegowe, ale nie wyszukane, całkiem nobliwe, acz zupełnie skromne. Schody, po prostu schody. Małe, a cieszy.
Najważniejsze, że udało się je wcisnąć w stary układ wiejskiego domku. A jeszcze niedawno był tu zwykły schowek ze starą, lekko nadpróchniałą drabiną prowadzącą na poddasze pełne liści i tajemniczego 'niczego'.


Na półpiętrze powstaje kolejny (p)otwór okienny, który będzie doświetlał w słoneczny dzień uroki zakrętów drogi na poddasze, a nocą schodząc po szklankę ciepłego mleka będzie można spojrzeć na gwiazdę polarną. W końcu jest to ściana od północy, a tą pokazuje podobno właśnie ta gwiazdeczka.
 

Zima się niestety pośpieszyła. Nie wzięła pod uwagę trzymiesięcznego opóźnienia murarzy. Śnieg śmiało sypie do środka przyprószając uroki schodowych zabiegów. Na niesolonym i nieośnieżonym zakręcie wymagane jest zachowanie szczególnej ostrożności.


Pod schodami na razie stoi ino drabina, ale wkrótce będzie stać już kociołek i inne niezbędne hydrauliczne gadżety. A na dole widać dzieło własne dziadka izolujące posadzkę, pod którą sunie rurka z wodą. Żeby nie zamarzła naturalnie.


W komplecie są też schody zewnętrzne. Wyszły cztery zgrabne stopnie z całkiem wygodnym miejscem na szukanie klucza pod wycieraczką.



Ot i to tyle. Biegać dla sportu po parunastu stopniach już można.