piątek, 28 lipca 2017

Instalacja zbiornika na gaz

Moment ten był planowany ponad rok.

Pierwsze parę miesięcy zabrała mi decyzja jakie źródło ciepła będzie odpowiednie. Od drzewa i węgiel przez prąd po pompy ciepła. Pompy odpadły, bo bym nie dożył momentu PBP, a obiecanki sprzedawców są tu mocno podkręcone. Kosztuje znacznie więcej niż pozostałe, a koszty eksploatacji są niedoszacowane.  


Prąd też odpadł, bo choć inwestycja niemal żadna w porównaniu do nawet martenowskiego pieca, to jednak potoku złotówek zimą bym nie zatrzymał, choćbym rzucił się jak Rejtan pod bramą PGE. Poza tym założenie było takie, że to ja produkuję prąd, a nie kupuję. Marzy się ściętej głowie dom zeroenergetyczny. Zu spät.



Tanie kotłownie po namyśle i rzucie monetą też wypadły. Pelet, węgiel i inne śmiecie wymagały dużych podajników i częstego chodzenia. A ja nie mam ochoty chodzić do kotłowni co parę dni, wywalać popiołu, a za dwadzieścia lat to może być to awykonalne. A co? A najważniejsze jest to, że jednak jestem proeko. Zatem żadnych śmieci, żadnych kopciuchów. Trudno: zapłacimy, jak powiedział prezes klubu Tęcza o tym misiu.



Został nam zatem gaz. Nie wiem czy to będzie gaz norweski czy radziecki. Whatever. Będzie wygodnie. Z apki obsługa kotłowni, która nie wymaga miejsca, jest czysta, nie trzeba do niej biegać, i nie zanieczyszczam łąki (dobrze, że praktycznie nie ma tu sąsiadów, bo jednak prowincja nie jest aż tak eko).



Jak gaz, to najlepiej podobno ziemny, czyli dostarczany przez gminę, co miało nastąpić w planie strategicznym rozwoju gminy do 2020 roku. Urocza urzędniczka zapewniła mnie jednak, że nie muszę się martwić, bo rurociągu z gazem nie będzie ani w 2020 ani w 2030, choć cuda się zdarzają. Zatem mogę sobie na nich nie liczyć.



Jasno postawiona sprawa. Zatem w ciągu kolejnych kilku miesięcy wybrałem dostawcę. Wcześniej analizując czy butla dzierżawiona czy własna. Wybór padł na własną. Nie będzie mi tu nikt smyczy zakładał. A później nastąpił wybór dostawcy inwestycji i rodzaju butli.

Jak szaleć, to z pompą. Zbiornik będzie własny i będzie zakopany w ziemi, co by nie szpecił za bardzo.



W marcu zaczęły się zatem wykopy, które z przygodami trwały do czerwca. Rozryłem całe podwórko, dokopałem się do źródeł, poznałem swoje możliwości, oj ryć to ja potrafię jednak, a nawet poznałem strukturę podziemną ojcowizny. Jest humusu trochę, ale gliny znacznie więcej.



Zbiornik przyjechał w czerwcu i po paru godzinach został zakopany, a na drzwiach stanęło skrzynka. A właściwie miała stanąć, ale przyjechała uszkodzona, zatem trzeba było czekać parę tygodni na wymianę.

Później nastąpiło miłe tankowanie. Szybko litry lecą, złotówki też, choć tu nieopierzony inwestor miał szczęście (1,18zł/l). Do tego jeszcze parę arcymiłych formalności z UDT. Urzędnicy czujnym okiem monitorują, czy jest szczelnie; odpłatnie; w portfelu jest na pewno coraz mniej szczelnie.



Tu takie spostrzeżenie: nie ma praktycznie zadania, które jest skończone w danym planowanym dniu. Kończy ekipa i nadal się okazuje, że trzeba coś poprawić, uzupełnić, dopłacić, doregulować, coś dojedzie. O rzesz ile tego jest! Ale i tak jest mega fun.




Po instalacji udało się zakopać zbiornik. Idzie to sto razy szybciej niż w drugą stroną, i zostaje do tego jeszcze masa ziemi.
W kolejnym kroku projektuję i instaluję kotłownię i zima nam nie groźna.

sobota, 8 lipca 2017

Dach na budynku gospodarczym

Ależ ten dach szybko powstał! Może dlatego, że nie był to projekt, który miał być realizowany w tym planie pięcioletnim, a dopiero w kolejnym?



Rachu ciachu i leżą i łaty i kontrłaty. Załoga dekarska z Porąb Starych (polecam!) porusza się sprawnie od wczesnego rana, nie tracąc minuty na zbędne gatki szmatki, choć w przerwie kawowej miło sobie gawędzimy.

Pierwsze połacie blachy na rąbek stojący dały już nadzieje, że wybór tego poszycia nie był totalną klęską.  


Widok od zaplacza, którego prawie nigdy nie oglądam zamienił starą oborę w prawie nowoczesny budynek gospodarczy. Nie razi i nie kłuje w oczy.



I poniżej już gotowy dach z załamaniem, dzięki czemu powstały pierwsze we wsi krużganki, podobno.



sobota, 1 lipca 2017

Roboty ziemne pod zbiornik i przyłącze wody

Zaczęło się jeszcze w marcu.

Jak tylko mrozy puściły, ziemia odtajała, ruszyliśmy we dwóch, z młodym, pełni zapału do łopat. Że co to nie my? Że nie damy rady? Toż to tylko 12 metrów sześciennych ziemi pod zbiornik, pod przyłącze gazu 18 metrów bieżących, pod przyłącze prądu jakieś 15, a wody do budynku gospodarczego to nawet mniej.

Taaak, w którymś momencie można było mieć wrażenie, że tę całą działkę to po prostu trzeba w całości wywieźć. 

Ale początek był radosny. Wykopaliśmy zamiast dwóch metrów, całe pół metra, zalała nas woda, i w ten sposób zawiesiliśmy szpadle z powrotem, odczekaliśmy dwa miesiące, a na końcu zamówiłem minikoparkę.

W międzyczasie wszystko rozmokło, woda wynurzała się bez końca. Udało się utopić dwa tiry, które zostały cudem wyciągnięte dzięki ciągnikowi gigantowi. Każdy chciałby mieć takie coś (właśnie po to by wozić ją).

Sama minikoparka to też wydarzenie bez precedensu. Co miała wykopać, to wykopała. Zniszczenia objęły: gruby kabel pięciożyłowy do przyłącza, przyłącze do kanalizacji. Straty naprawiono. Nie było wyjścia.

A po zakopaniu wszystkich dołków i kanałów, działka wygląda co najmniej jak pustynia błędowska:



Ale męska przygoda była? Była!