sobota, 17 grudnia 2016

Przyłącze elektryczne - walka z PGE

Powiedzieć, że jest to jak walka Dawida z Goliatem, to nic nie powiedzieć.

Ale skoro Dawid się odważył, to i ja rzucam rękawicę temu molochowi. Albo go pokonam, albo będę się kopał z koniem. Co tam z koniem! Raczej ze skałą...


Były telefony do PGE, spotkania bezpośrednie, niewiele to daje. I cóż oficjalnie wg instytucji - molocha, usługa, o którą rzecz się tu rozbija (zamiana przyłącza naziemnego na kablowe w ziemi) jest możliwa, a i owszem, ale czekać trzeba słownie osiemnaście miesięcy, i kosztuje to ponad dziesięć razy tyle tego, co by zapłacił tzw. nowy klient.



Wniosek jest jasny: instytucja jest mało - dialogowa, okapała się regulaminami. I to jest jej pięta achillesowa. Pokonać ją można tylko jej własnymi regulaminami. Sama sobie swój łeb odgryzie, bestia wredna.

Zatem w tym tygodniu, średnio już młody ale nadal myślący inwestor, udał się na własnych nogach do oddziału, celem usankcjonowania pożegnania. Co oznacza, że podanie o rezygnację zostało złożone. Zatem mamy rozwód, a właściwie jego zapowiedź.

Wszystko po to, żeby na koniec stycznia zlikwidować ten związek, a dzień później będę NOWYM KLIENTEM. Co oznacza, że za tą samą usługę płaci się już normalnie, czyli tu dziesięć razy mniej.



A wykazałem się dużą cierpliwością popartą paroma próbami mediacji celem ratowania związku. Proponowałem różne wyjścia i obejścia, łącznie z jawną ochotą solidnej acz rozsądnej dopłaty, żeby ominąć tę paranoję kolosa zwanego PGE. Ale nie. Wszyscy rozumieją, ale zrobić się nie da nic.

No to nie. Jesteśmy zatem z uroczą panią PGE w separacji. A niedługo już rozwód. A potem nastąpi totalne zapomnienie, bo ta cudowna instytucja już nie będzie mnie traktować jak swojego starego klienta.

Będę nowym klientem. Potraktują mnie normalnie. Ale czy to jest normalne?









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz