czwartek, 24 marca 2016

Domek na wsi czy domek w górach

Chwila relaksu w górach z dziewczynami miała zapewnić, że na parę dni uda się zapomnieć o sprawach bieżących i oderwać od codzienności.
Jednak już sama podróż pokazała, że będzie trudno. Jazda samochodem przez parę województw okazała się szansą na poszukiwanie nowych pomysłów i inspiracji. Inaczej mówiąc, zamiast jezdni widziałem głównie dachy i elewacje. Czy to normalne czy jednak już zboczenie?

Na szczęście na stoku nastąpiło oderwanie od poszyć dachowych (budka z kasą miała dach zupełnie nie wart dłuższej kontemplacji). Choć już na drugi dzień pojawiły się poranne i wieczorne spacery, które umożliwiły zbliżyć się do architektury góralskiej. Ciekawa dość, urozmaicona rzekłbym. Absorbuje wiele kolorów, pomysłów, wszystkiego. Jednym słowem, polski chaos, jak wszędzie. Przykre.

Jednego można góralom niewątpliwie pozazdrościć: mianowicie widoków. Z naszego okna rozpościerał się taki oto widok na Tatry:
Śliczna panorama tatrzańska na śniadanie. Nawet nie trzeba było wychodzić z pokoju, aby oko mogło odpocząć od miejskich korków na ulicy, a ucho od kakofonii komunikacyjnej. Mimo, że śniegu było coraz mniej, to zimowej urody górom to bynajmniej nie odejmowało.

Ale w nocy przyszedł opad śniegu, nie znany w Warszawie przynajmniej od wielu lat, wywołując wśród turystów jednocześnie radość (bo warunki na białe narciarskie szaleństwo cudne) i panikę (bo trzeba będzie jakoś dotrzeć na stoki). 

Niewątpliwie dzięki świeżemu śniegowi zrobiło się uroczo i powstała myśl:
czy może zamiast remontować domek na wsi nie byłoby lepiej zbudować domek w górach? 
... z dala od cywilizacji, gdzieś w środku gór, pod parkiem narodowym...

Myśl kiełkowa i się zagnieżdżała coraz głębiej. Jak to byłoby pięknie uciec od miasta tak daleko na stałe, móc co dzień chodzić po górach, skakać wzdłuż górskich potoków, po pasterskich halach, wspinając się po graniach... zagryzając pachnącym oscypkiem, i do późnej jesieni zbierając jagody wysoko na zboczach stoków...

I tak zaduma by trwała i dalej się umacniała na niwie poszukiwania celu życiowego, gdyby nie powolne odkrycie uczynione podczas porannego spaceru pod cudownym, niezachmurzonym błękitem, w cieple lutowych słonecznych promieni. To odkrycie to zbiorowa ruchliwość miejscowej ludności, która wyszła z ciepłych domów i zaczęło się aktywizować, spokojnie, nie nerwowo, acz metodycznie. Bez względu na wiek czy płeć: od kilkunastoletnich młodzieńców po wiekowe gaździny. Wszyscy wyposażeni w akwizyty w postaci wielorakiego rodzaju sprzęt poczęli odśnieżać swoje dojazdy i dojścia do lokalnej uliczki, po której powinna grasować już odśnieżarka. No i proszę. W zdrowym ciele zdrowy duch. I to na jaką skalę! Każdy rano może (natura trochę zmusza do tego) uprawiać sport. Góralski sport narodowy: odśnieżanie.

Ale po chwili przyszło olśnienie. Oni wcale a wcale nie muszą być z tego powodu szczęśliwi wymachując tymi łopatami codziennie prawie przez pół roku. Prawdziwa historia o tych mieszczuchach, co już popełnili taki błąd jest tutaj. Ceper, który zamiast zostać w mieście lub osiąść pod nim na wsi, postanowił kupić domek w górach:

Wyzwolenie z myśli o budowie w górach nastąpiło w oka mgnieniu. Kilka dni w górach i wystarczy. Lepiej wracać na równinę mazowiecką. 

A w góry wystarczy pojechać raz na jakiś czas na parę dni. W końcu nie trzeba od razu sadzić całego lasu, aby mieć trochę drewna!

Tak przy okazji w górach parę ładnych, wyróżniających się projektów też było, choć może nie zawsze miały charakter góralski, ot choćby i coś takiego:

A jaki styl pojawi się w Porębach Nowych? Raczej nie będzie to góralska chata...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz