sobota, 2 kwietnia 2016

Wybór architekta do budowy domu

W moim przypadku, nie tyle do budowy, co do przebudowy, ale po paru miesiącach wiem, że to zadanie jest znacznie trudniejsze od budowy od początku.
Mamy architekta! Ale jak do tego doszło, to dłuższa historia i droga przez mękę, bo jest to architekt numer dwa. I oby trzeci nie był potrzebny...

Szukamy architekta! Jak? Teoretycznie najlepiej z polecenia. Ale, jak się później okazało, nie daje to gwarancji końcowego zadowolenia. Ba! Nawet w ogóle jakiegokolwiek zakończenia!

Pierwszy architekt, pan z polecenia, jeszcze przed rozpoczęciem właściwych rozmów dotyczących koncepcji, wydał się sympatyczny i znający na rzeczy. Jego zadaniem miało być opracowanie koncepcji rozbudowy domu, głównie pomysłu na dach i adaptację strychu na tzw. cele mieszkaniowe.
Najpierw miała być inwentaryzacja, żeby w ogóle móc cokolwiek proponować. Ok. Pan architekt zrobił inwentaryzację. Zadanie jak twierdził, proste, krótkie i strasznie nudne, stąd pewnie dlatego zajęło mu to 6 tygodni, a nie dwa wieczory, jak to miało być.
A potem miał zacząć rysować koncepcję. Miała być to jego koncepcja, pomysły, ale okazało się, że podejście było całkiem inne: "powie pan co sobie życzy, a ja to narysuję, a narysować można wszystko". No to zacząłem rysować sam. Schody na środku, z boku, proste, zakręcane. Bardzo kreatywnie się mogłem rozwinąć. Schody były już i na zewnątrz. W pewnym momencie zacząłem myśleć o windzie lub wstawieniu zwykłej drabiny i strażackiego słupa, albo zjeżdżalni zamiast schodów.

Moje (niektóre) pomysły zostały narysowane po kolejnych kilku tygodniach oczekiwania na szybki feedback. Później miałem sobie przemyśleć dach, elewacje, wejście. Takie tam proste rzeczy...
Nie było łatwo. Szybko się okazało, że potrzebny jest mi warsztat kreślarski. W tym celu odwiedziłem sklep z artykułami kreślarskimi, gdzie zaopatrzyłem się w ekierki, kątomierze, pisaki, ołówki, korektory wszelkiej maści i rodzaju i do dzieła! W końcu w pracy jestem też architektem, co prawda business solutions architect'em, ale to już coś.

I tak mijały długie, zimowe już wieczory, dni, weekendy, tygodnie, lata... no nie, lata jeszcze nie. Zanurzyłem w otchłań wizji architektonicznej, czasem brodząc, czasem mknąc jak barakuda w oceanie komplikacji formy architektonicznej. Wiłem się gdzieś między przekleństwem a fascynacją tworzenia. Zamiast skupić się na ogólnej koncepcji bryły, testowałem manualnie ile centymetrów okna da się umieścić w lukarnie, sprawdzając wpływ na poziom spadku dachu. A wszystko z ołówkiem i gumką, a potem kolorowymi pisakami i korektorami. Masakra.

Na wszystko miał spojrzeć pan architekt swoim fachowym okiem i łaskawie wrzucić to do rysunku w cad'zie. Na szczęście pan architekt przez półtora miesiąca nie odbierał telefonu, nie odpisywał na wiadomości, co pozwoliło mi narysować własną koncepcję prawie do końca, a jemu podziękować za współpracę. Mailem. Bo inaczej się nie dało.

Zatem szukamy drugiego architekta. W końcu musi być ktoś, kto przynajmniej przerysuje moje pożal się Boże pomysły i się pod tym jeszcze podpisze. Nie będzie łatwo, ale nic to.

Tym razem wybrałem inną metodę poszukiwania. Miało być szybko, zatem wykorzystałem platformę ofert budowlanych zamieszczając tam zapytanie. Architekt miał się znać na rzeczy, być z powiatu mińskiego, być dostępny, niekoniecznie drogi i.... być kobietą (tego nie mogłem napisać), ale trudno, trzeba przyznać. Po poprzednich doświadczeniach stałem się feministą, przynajmniej w tym zakresie. Doszedłem do wniosku, że w dziedzinie postrzeganie piękna, odnajdywanie się w tym co ładne, co do siebie pasuje, to jednak kobiety biją mężczyzn. 

Drugi architekt, naturalnie pani architekt, podjął się współpracy szybko i chętnie. Wstępną moją koncepcję traktuje jedynie jako wymagania funkcjonalne wnętrz, co ubierze w ładną formę na zewnątrz. Wykazuje zapał i chęci, i nawet własne pomysły. I tego właśnie szukamy! 

Wydawało się, że poszło szybko i łatwo... choć nie do końca, ale to już za sprawą interwencji dziadka, który orzekł, że jemu się jakakolwiek przebudowa jednak nie podoba. To zmieniło sprawę. Odrobinę. Wydawało się, że to przedwczesny koniec. Ale po miesiącu nastąpiła akceptacja i reaktywacja. I wracamy do naszej miłej pani architekt. Najpierw koncepcja, a potem przygotowanie projektu architektoniczno - budowlanego, co ma zająć około dwa miesiące.

Zatem oddałem się oczekiwaniu na wyniki rysowania koncepcji, zarzucając własne prace rysunkowe. To gorsza strona, bo architektem nie zostanę. Ale może to i lepiej dla urbanistyki w tym kraju... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz