sobota, 25 marca 2017

Dawid pokonał Goliata, czyli historia o tym jak wygrać z PGE

Personifikacja PGE, jako Goliat, jest jak najbardziej zasłużona. Jest to byt nie wielki, lecz ogromny, nie ciężkawy, lecz piekielnie ociężały, elastyczny i romantyczny niczym piec hutniczy z Nowej Huty.

Na szczęście bystrością dorównuje Goliatowi. Choć podejść do niego jest niezwykle trudno, a pokonać wydaje się wręcz niemożliwością. Jednakże ani chwili nie myślałem, że draniowi dam pola.

Rzecz była prosta: stary dom miał przyłącze naziemne. Po przebudowaniu inwestor zażyczył sobie przyłącze zamienić na kablowe. I Goliat wymyślił sobie, że nie ma problemu, ino trzeba zapłacić osiem razy więcej, niż gdyby przyłącza w ogóle nie było.

I tu zaczęło się kombinowanie, i uczciwa gierka z Goliatem, której celem były wynegocjowanie jakiejś bardziej sensownej propozycji. Nawet chciałem coś mu zaproponować. Pewnie każda normalna firma byłaby skora zrozumieć, że lojalny klient wart jest utrzymania, tym bardziej, że jest skory zapłacić za usługi. Nowy nie musi. Dziwne. Po paru miesiącach zdroworozsądkowego dialogu wniosek był jeden: szkoda czasu na racjonalne gadanie z... (...) Goliatem.

Trochę jak z trepem w wojsku. Podobno tam, gdzie logika się kończy, tam zaczyna się wojsko. A ja myślę, że jeszcze dalej jest mój Goliat. 

Wniosek prosty: skoro nowy klient jest cenny, a stary nie, to postanowiłem być nowym klientem. I na koniec roku uruchomiłem procedurę: wypowiedzenie umowy. Goliat przyjął to bez zmrużenia oka. Tak jak procedurę, bez cienia sentymentów, że traci kogoś bliskiego. Z wzajemnością.

W styczniu zrealizował procedurę: zabrał sobie licznik podczas wizyty numer jeden, a podczas wizyty numer dwa, dzień później, odciął przyłącze rzucając je na podwórze. Jakby nie można było tego zrobić na raz. Bystrzacha.

Na drugi dzień otrzymał Goliat kolejną procedurę: wniosek o nowe przyłącze. W końcu nic nas nie łączyło już od doby, toteż uznałem, że można się starać. Procedura uruchomiła ciężką pracę Goliata, skutkiem której po miesiącu otrzymałem kolejną propozycję umowy. Krew mnie zalała na chwilę, bo się temu inteligentowi pomyliło i zaproponował mi przebudowę czegoś, co nie powinno już istnieć. Jednym słowem potraktował mnie znowu mało atrakcyjnie. Choć już było nie osiem, a 'tylko' sześć razy drożej. Robimy postępy.

Za wygraną nie dałem. Kolejną wizyta w jego jaskini, już nie wiem która, zaowocowało zrozumieniem, że zaszła pomyłka. Trzeba jednak napisać podanie, i kolejny miesiąc miał przynieść już poprawną propozycję.

Zatem dzwonię, mówię 'sprawdzam'... i co?

Jest! Mamy to! Otrzymałem propozycję umowy na warunkach zgodnych z procedurą dla nowych klientów. Jakżesz słodko smakuje zwycięstwo z tym siłaczem, mięśniakiem, olbrzymem. Co za radość! Nie zwlekałem ani minuty. W sekundę podpisałem wszystkie kwity.

I teraz już tylko muszę cierpliwie poczekać na projekt i realizację przyłącza. Termin to kwiecień 2018. Prądu nie mam. Budowa trwa. Ale takie przeszkody to nie przeszkody. Warto było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz