sobota, 18 listopada 2017

Historia ocieplenia stryszku

To długa historia. Długa bo zadanie wykonałem samodzielnie. Trzeba było zaprzyjaźnić się z młotkami (z jednym nie zaprzyjaźniłem się za bardzo, bo się zgubił gdzieś podczas walki), sznurkami, i... wełną.

Niby malutki stryszek, a zajęło mi to ponad dwa miesiące. Ale robota wykonana samodzielnie, toteż radość tym większa.


Na początku wbiłem w krokwie tysiące gwoździ. Aż dziw, że nie straciłem przy tym zbyt wielu palców, właściwie wszystkie pozostały nienaruszone, na swoich miejscach.

Później był czas na kilometry sznurków, które miały zapewnić odpowiednią dylatację pomiędzy wełną a płytą OSB.


A potem sama czysta radość, czyli układanie wełny, 15-centymetrowej. Mierzenie, cięcie, układanie przy pomocy rąk, głowy tułowia, nóg, wszystkiego co się da.

Jak już wełna była na swoim miejscu, nastąpił powrót do kolejnych kilometrów sznurków, które z kolei miały trzymać wcześniej ułożoną wełnę.

Potem nastąpiła akcja stelaż z kontrłat. Dowiedziałem się do czego służą wieszaki i zrobiwszy sobie wcześniej prezent w postaci wkrętarki, poznałem radość płynącą z wkręcania tony drewnowkrętów. Potem było już znacznie mniej radości, czyli akcja układania drugiej warstwy wełny, 5-centymetrowej.


To było już prawie wszystko. Potem udało się rozłożyć folię na całej połaci, łapiąc ją na dwustronną taśmę.
I wtedy można było przystąpić do uciechy i zabawy obsługi pilarki i wyrzynarki, za pomocą których udało się ułożyć płyty OSB. Nie było łatwo, miejsca tam na manewry było jak na lekarstwo. 
Ale efekty jest oszałamiający, własnoręcznie przygotowany stryszek.
W planach jeszcze mamy ćwierćwałki, ale to już w ramach 'meblowania' za parę miesięcy, a albo i później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz