czwartek, 13 kwietnia 2017

Problem z tynkami

Tynkowanie wewnątrz domu wydaje się być jednym z prostszych zadań. Wystarczy zdecydować się na rodzaj tynków, gipsowe lub cemontowo - wapienne i zarezerwować ekipę fachowców, i gotowe.
Nie, tak to nie działa. W ogóle, jak inwestor powoli się uczy, mało które zadanie działa tak, jakby się chciało, czyli szybko, tanio, dobrze ( a najlepiej bez komplikacji). Z tych argumentów zachodzą co najwyżej dwa:
- albo szybko i tanio
- albo szybko i dobrze
- albo dobrze i tanio (ten wariant jest najmniej prawdopodobny).
Najczęściej jest nie w terminie, drogo, jak ma się szczęście, to może będzie dobrze.

Jeszcze w grudniu ekipa tynkarska została zarezerwowana na kwiecień, zaliczka przekazana. Tynki miały być cementowo - wapienne, ewentualnie na sufitach gipsowe.

Dalej rzetelnie pilnujemy terminów, na wspólne życzenie inwestora i wykonawcy. Czyli montujemy okna w terminie, instalacja wodno - kanalizacyjna zakończona w terminie, instalacja elektryczna zakończona w terminie.



Sprawa załatwiona? Nie
Wykonawca na kolejne usilne zaproszenie przyjeżdża dwa tygodnie przed rozpoczęciem prac, aby obejrzeć ściany szczególnie te stare, po skuciu starych tynków. 
I zaczęło się narzekanie: stare, krzywe, kupa kucia, ja tego nie będę kuł, no może zrobię tynki tam gdzie nowe cegły, ale starych nie dotykam. Tam co najwyżej to rzekomo mogę sobie położyć karton gips, ale najlepiej to poszukać artystów od renowacji, takich co to Wawel rekonstruują. No rzesz ty, sobie myślę.
I zaczynamy od nowa. A mamy koniec marca i wszystko czeka. Dzwonimy, szukamy kolejnej ekipy. Przyjechało parę cwaniaków, bo większość ma termin za pół roku, no może w sierpniu da się coś zrobić. Dramat. Przesuwamy wszystko o sześć miesięcy! Nie! Upieram się na maksa. Jeden cwaniaczek obejrzał, rzucił cenę razy dwa i chętnie rusza za dwa miesiące. Najlepszy był gangster spod Garwolina, podjechał dziesięciometrowym audi, gnypek jeden wyszedł, wpadł na dziesięć sekund, powiedział, że w takim starym murze, to on się nie będzie babrał, do widzenia już nie rzekł, dzień dobry też nie odpowiedział zresztą. Menel i słoma. Nie wiedersehen, ich hoffe.

W weekend obdzwoniłem pół województwa, od Łomży po Łuków i Sokołów Podlaski. Wystarczy czasem pół zdania usłyszeć, i wiadomo kto zacz. Jakby ktoś szukał, kilka fajnych ekip zweryfikowałem.
Tuż przed pojawieniem się nowej, zjawiła się jednak moja zamówiona wcześniej, pojawiło im się okno, zrobią wszystko. Trochę marudzili, że trzeba podkuć stare ściany, co zrobili w trzy godziny, i dalej jazda do gruntowania.

A wcześniej odbyło się sprawdzanie wody i elektryki, co nie jest też oczywiste, że zadziała.
Woda narażona na zimowanie pod chudziakiem otulonym sianem i styropianem, bo nie dało się zamknąć na ulicy. Poszło, działa. Mamy wodę.
Prąd to też wyzwanie, bo prądu przecież nie mam, ale mam super sąsiada. Szybka weryfikacja, czy są wystarczające bezpieczniki i jedziemy. Okazało się, że nie wszystkie bezpieczniki są wystarczająco mocne. Parę telefonów, parę stówek, paręnaście godzin i sprawa załatwiona. A jak? Grunt, że skutecznie.

Nerwy na postronku, czas i kasa. To są niezbędne argumenty dla sukcesu. Radość z położonych świeżo pierwszych tynków jest ogromna. Radość większa niż u małego dziecka ze słodkiego lizaka! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz